Orgrim
Mędrzec Imperium
Dołączył: 16 Lut 2006
Posty: 623 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: z Azaram
|
Wysłany:
Śro 10:26, 02 Sie 2006 |
 |
* * *
Cały dzień jechał szybkim kłusem, nie zatrzymując się, ani nie oglądając za siebie. Noc była już późna, gdy Daemar postanowił jednak zrobić postój, by dać odpocząć koniowi. Znalazł mały pagórek porośnięty z trzech stron niewysokimi krzewami i porostami nieopodal szlaku, na którym rozbił obóz. Niestety nie udało mu się znaleźć drewna, nadającego się do rozpalenia ognia, bowiem ślady minionej burzy były widoczne i tu.
Ta noc nie była spokojna. Stary mag nie zmrużył oka, gdyż cały czas słyszał w oddali ujadania i wycia wilków, a nie posiadał nawet ochrony, jaką dawał ogień. Nocne pieśni drapieżców rozbrzmiewały raz bliżej, raz dalej, cały czas nie dając wytchnienia i trzymając w niepewności. Askor nerwowo przebierał nogami i szarpał gałąź krzewu, do której był uwiązany.
Daemar siedział obok, wpatrzony w mrok spowijający tę krainę i pykał fajkę. Obserwował kilka niewyraźnych cieni poruszających się po polanie na skraju lasu w bladym świetle księżyca. Nieustannie krążyły - to się zbliżały, to oddalały – jakby za czymś węszyły, czegoś poszukiwały. W końcu, nic nie znalazłszy, skryły się za czarną ścianą drzew Lervenu. Mag odetchnął z niekłamaną ulgą i oparł się o suchy pień wystający z ziemi tuż za jego plecami.
-Dzisiaj chyba jeszcze dadzą nam spokój... – wyszeptał. – Obyśmy dalej też mieli tyle szczęścia... – rzucił przyjazne spojrzenie na Askora, który wydawał się w pełni podzielać jego obawy.
Północno wschodnie obrzeża Lervenu, jak i przyległe do niego wzgórza Ragnen, okryte były złą sławą Wilczego Królestwa, którego lękali się nawet najdzielniejsi podróżnicy. Od wieków dzikie sfory wilków zamieszkiwały te ziemie, a ich ogromnej liczebności nie były w stanie umniejszyć nawet wielkie polowania organizowane przez niegdysiejszych władców Dorgadu. Od zawsze były zmorą okolicznych mieszkańców i utrapieniem handlarzy podróżujących z karawanami od Dolmaru do Kaliasu i dalej na wschód i północ.
Ogólnie znane były legendy o człowieku-wilku, zwanym Vunfalorem, potrafiącym przeistaczać się to w wilka, to w człowieka, polującym nocami na ludzi wraz ze swoim stadem i pożerającym żywcem swe ofiary. Na jego barki zrzucona została odpowiedzialność o sprowadzenie i rozplenienie wilczych watah na ziemiach wokół pięknego i bogatego lasu Lerven. Miał także ogłosić się ich królem i poprzysiądz wiecznych polowań na mieszkańców Dorgadu... Pośród wszystkich tych historii przekazywanych i ubarwianych przez niezliczonych gawędziarzy, jest pewne ziarnko prawdy - jak w każdej legendzie, jednak jego korzenie sięgają w przeszłość na tyle odległą, iż mało kto potrafiłby odróżnić je od nieokiełznanych wytworów ludzkiej wyobraźni.
Pogrążony w tych rozmyślaniach Daemar ani nie zauważył, kiedy pojedyncze cienie błądzące po polanie naprzeciwko, zbiły się w jedną grupę i ruszyły w kierunku wzgórza, na którym siedział. Niespokojne rżenie Askora wyrwało go z zadumy w samą porę. Zwierzę wyczuło zbliżające się niebezpieczeństwo, które mag dostrzegł dopiero teraz. Widząc szeroki klin z ciemnych sylwetek brnący w jego stronę przez wysokie trawy Lomendoru, chwycił kostur i szybkim krokiem podszedł do konia, który coraz bardziej nerwowo szarpał więżącą go gałąź. Spróbował go uspokoić, ale wilki musiały być już zbyt blisko. Nie zdołał także odwiązać uzdy, gdyż starające się odzyskać wolność zwierzę tylko zaciskało powstały węzeł.
Nagle złowrogi charkot za plecami Daemara sprawił, że zimny dreszcz przebiegł po jego ciele. Błyskawicznie się odwrócił wyszarpując jednocześnie miecz z pochwy i wywołując potężny błysk na czubku kostura. Ostre białe światło rozjaśniło okolicę oraz ukazało oczom starca nienawistne lśniące ślepia i wyszczerzone kły drapieżców, które jednak znikły spłoszone i oślepione zimnym blaskiem bijącym od kostura, nim zdążył cokolwiek zrobić. Przez moment poszukiwał ich wzrokiem. Spróbował ponownie wyłowić cienie pośród zapadającego mroku. Wiedział bowiem, że niebawem wrócą, a wtedy ta sama sztuczka już się nie uda. Odwrócił się i jeszcze raz spróbował odplątać uzdę Askora.
Na równinie wokół wzgórza rozbrzmiał przeciągły wilczy głos – zawołanie przywódcy. Daemar zamarł na chwilę w oczekiwaniu na odpowiedź. Poczuł, jak jeży mu się włos na karku. Po chwili do jego uszu dotarło kilkanaście odzewów ze wszystkich stron. Zrozumiał, że rozpoczyna się polowanie, na którym on jest zwierzyną. Czoło zrosił mu zimny pot. Askor rozrzucał na wszystkie strony paniczne spojrzenia, szarpał się i rżał bezskutecznie próbując zerwać niewolące go więzy.
Mag dostrzegłszy kilka wilczych sylwetek, które przemknęły podnóżem wzgórza, pochwycił swój bagaż, ciął mieczem uzdę i szybkim ruchem wskoczył na grzbiet zwierzęcia, które natychmiast zerwało się do galopu. Z zarośli za nimi wyskoczyło parę zgłodniałych bestii i ujadając rzuciło się w pościg.
Popędzili ile sił w końskich nogach przez wysokie trawy równiny, która zdawała się teraz być wyjątkowo pustą i nieprzyjazną krainą. Daemar raz jeszcze skąpał okolicę w bladym blasku kostura, ale tym razem nie przyniosło to zamierzonego efektu, a jedynie odsłoniło przed nim rosnącą liczbę wilków podążających jego śladem. Było ich kilkanaście. Przewodził jeden olbrzymi basior, który gnał zaraz za Askorem i wściekle ujadał, aż mag mógł słyszeć kłapanie jego szczęk. Pozostałe zdawały się jedynie pełnić rolę naganiaczy, by on sam mógł uśmiercić ofiarę.
Wyczerpująca pogoń trwała dość długo. Albo przynajmniej zdawała się trwać. Wierzchowiec szybko tracił siły, rozpaczliwie próbując odsadzić pościg. Drapieżne stado nie odstępowało go jednak na krok i powoli zaczynało okrążać. Sytuacja, w jakiej się znaleźli, stawała się coraz poważniejsza.
Okrążywszy jeźdźca całą swą liczebnością, wilki zmusiły go do zatrzymania. Utworzyły krąg uniemożliwiający ucieczkę, a do wnętrza wkroczył przywódca. Był na prawdę wielki, znacznie odstawał od reszty stada. Bez wątpienia sam zdołałby powalić konia.
Na jego widok Askor zaczął panicznie rżeć i szamotać się na wszystkie strony. Spróbował wydostać się z okrążenia, na co jednak nie pozwoliły pozostałe wilki warcząc i ujadając tuż za jego nogami.
Stary mag widząc w jak trudnej sytuacji się znalazł, zdecydowanym ruchem uniósł w górę kostur i wbiwszy gniewne spojrzenie w ślepia bestii powtórzył półgłosem kilka słów w prastarym języku Sormithiaru. „Ve o taur... O tiar grisen!...” rozeszło się magicznym echem po polanie. Zwieńczenie kostura rozjarzyło się oślepiającym białym światłem, a cała postać jeźdźca zdawała się nim przesiąknąć i podwoić jego siłę. Daemar na chwilę zastygł w bezruchu, jakby gromadząc moc, co część drapieżników słusznie zrozumiała jako ostrzeżenie i wycofała się z pierścienia. To jednak dodatkowo rozjuszyło wielkiego basiora, który tę chwilę bezruchu postanowił wykorzystać na atak. Potężnymi łapami wybił się do skoku mierząc w jaśniejącą sylwetkę starca. Daemar szybkim zamaszystym ruchem posłał w jego kierunku oślepiającą błyskawicę, która sypiąc iskrami cisnęła jego ciało na ziemię oraz raziła kilka zwierząt najbliżej niego. Całe stado w popłochu rozbiegło się na wszystkie strony pozostawiając maga samego nad kilkoma powalonymi wilczymi ciałami.
Światło ustąpiło równie nagle, jak się pojawiło, a starzec ciężko opadł na siodło i opuścił ramię dzierżące kostur. Wziął jeden drżący, głęboki oddech nim podniósł wzrok. Czuł silne zmęczenie. Od bardzo dawna nie miał potrzeby używania tak silnych czarów. Uświadomił sobie jak bardzo osłabł przez te wszystkie spokojne lata spędzone w zacisznym domu w Galedorze...
* * *
----------------ZOBACZ WSZYSTKIE FRAGMENTY---------------- |
Post został pochwalony 0 razy
|
|