FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 2. NOCNA PRZYGODA, CZYLI SEN, KTÓRY NIE BYŁ SNEM... Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Orgrim
Mędrzec Imperium



Dołączył: 16 Lut 2006
Posty: 623
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: z Azaram

PostWysłany: Śro 10:27, 02 Sie 2006 Powrót do góry

* * *

...Światło ustąpiło równie nagle, jak się pojawiło, a starzec ciężko opadł na siodło i opuścił ramię dzierżące kostur. Wziął jeden drżący, głęboki oddech nim podniósł wzrok. Czuł silne zmęczenie. Od bardzo dawna nie miał potrzeby używania tak silnych zaklęć. Uświadomił sobie jak bardzo osłabł przez te wszystkie spokojne lata spędzone w zacisznym domu w Galedorze.
Nieco wyczerpany zawrócił konia i ruszył w stronę traktu, niezauważywszy ponownie zbierającego się w pobliżu stada. Teraz nie byłby w stanie stawić im czoła, o czym wiedział. Nie zauważył także, gdy zaczęły go ponownie okrążać.
Nagle świst strzały przeszył powietrze. Po nim drugi i trzeci, a dwa wilki zwaliły się ciężko na ziemię. To przywróciło Daemarowi świadomość i rozejrzawszy się w koło spiął konia do szybszego biegu. W chwilę później kolejne dwie strzały przeszyły nocne niebo. Przesiąknięte bólem wycie dało świadectwo, że i one nie chybiły. Niedobitki ponownie rozpierzchły się we wszystkich kierunkach, mając świadomość poniesionej klęski.
Wtedy mag dostrzegł postać szczupłego, wysokiego mężczyzny z łukiem w ręku, zmierzającego szybkim krokiem w jego stronę. W powitalnym geście podniósł dłoń, lecz nie zdążył nic rzec, gdyż ten uniósł łuk w górę, nałożył strzałę i wycelował. Drzewiec świsnął ledwie kilka stóp nad głową wielce zaskoczonego tą sytuacją maga. Wpadł w sam środek niewielkiej grupy wilków na skraju lasu, która błyskawicznie rozbiegła się i znikła w leśnej gęstwinie.
-Jest jeszcze jeden! – rozległ się donośny głos łucznika, który dopiero po chwili opuścił łuk i lekkim pokłonem odpowiedział na powitalny gest jeźdźca.
-Tylko nierozsądny, bądź zdesperowany podróżnik może chcieć samotnie przemierzyć te ziemie pod osłoną nocy... – rzucił na Daemara podejrzliwe spojrzenie. Jego oczy były bardzo ciemne, może nawet czarne. Twarz smukłą i pociągłą, o surowym wyrazie, zdobiły zrogowaciałe wyrostki wokół oczu. Miał na sobie lekką skórznię, mocno wysłużoną i szeroki pas do którego przytwierdzone były dwa sztylety. – Jestem Wotadar, łowca wilków z Ahetry... A to moi kompani – wskazał ręką na jeszcze dwóch mężczyzn, którzy właśnie wyłonili się z mroku kilkanaście kroków dalej. – to Durhan i Glok. – wskazał kolejno swoich towarzyszy. Pierwszy z nich był wysokim Erimem, ze stroju i aparycji podobnym do Wotadara. Drugi natomiast - niski, brodaty i przysadzisty, znacznie bardziej przypominał krasnoluda, choć w istocie był człowiekiem o dosyć nietypowej urodzie. Nieustannie przyglądał się magowi swoimi wyjątkowo chytrymi i nieprzyjemnymi małymi oczkami.
- Jestem zwykłym podróżnikiem, któremu spieszno do miasta... – odparł beznamiętnie mag i ostrożnie oparł dłoń o rękojeść miecza – tak na wszelki wypadek. Trzej mężczyźni nieco podejrzliwie zmierzyli go wzrokiem. Ta odpowiedź wyraźnie nie przypadła im do gustu, pomimo iż Daemar wcale nie zamierzał być nieuprzejmym.
Niski brodacz uczynił kilka kroków w jego stronę, po czym powiedział szorstkim i nieco chrapliwym głosem.
-Spieszno, czy nie... Nie zawsze dla pośpiechu warto życie narażać...
Myśl o zadaniu, jakie stało przed Daemarem, sprawiła, iż z wyraźnym niesmakiem spojrzał na chytrego brodacza. Nie odrzekł jednak nic, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, że już jego poprzednie słowa nie spodobały się rozmówcom.
-Zawsze jednak pośpiech ma swoją przyczynę... – dodał łucznik stojący najbliżej, nie odrywając od niego wzroku. – Czasem szlachetną, a czasem wręcz przeciwnie...
-Nie szukamy zwady – wtrącił się trzeci, do tej pory milczący mężczyzna – jednakowoż samotny podróżnik nie dbający nocą o schronienie na wilczej ziemi i skrywający swe imię, sam prosi się o kłopoty... Wielu łotrów można spotkać w tych stronach.
Te słowa nieco uspokoiły maga. Dotychczas zdawało mu się, że oto natrafił na grupę awanturników, szukających łatwego zarobku. W istocie nie wiele się mylił, jednakże nie szukali zysku jego kosztem - tak przynajmniej wnioskował, a jedynie polowali na wilki za pieniądze i handlowali ich skórami.
Jeszcze raz obadał wzrokiem ich twarze, po czym rzekł już dużo bardziej przyjaznym tonem.
-Wybaczcie mi zatem nieuprzejmość. Jestem Daemar. Zdążam do Kaliasu w bardzo pilnej sprawie... żądającej dochowania tajemnicy.
-Skoro to takie pilne, iż jazdy po nocach wymaga, my na drodze stać ci nie będziemy... – wyjątkowo nieszczery uśmiech wyrysował się na twarzy brodacza. – Do Kaliasu wszak daleka droga, świt nie prędko zobaczymy, a i dopiero co burzowe błyski gościły na niebie, więc może...
-Moja rada panie: zawróć do Wanaru – wtrącił szybko drugi łucznik, jakby ubiegając kolejną wypowiedź brodacza. Daemarowi zdało się, iż rzucił przy tym karcące spojrzenie na chytrusa, po którym tamten nieco się stropił, a szyderczy uśmieszek znikł z zarośniętej twarzy. – Ledwie o milę stąd. Przenocujesz, rano ruszysz dalej...
-Rad jestem słysząc od was dobre słowo - odparł uprzejmie Daemar - lecz z rady owej, pomimo iż w najlepszej wierze darowanej, niestety nie skorzystam. Jednakowoż wdzięczny bym był za możliwość ogrzania się i doczekania wschodu przy waszym ognisku... W zamian mogę wam coś zaoferować – dorzucił po chwili. – Nie będziecie stratni.

Trzej myśliwi spojrzeli po sobie z zaciekawieniem. Brodacz lekko się skrzywił w podobnie szyderczym uśmieszku jak uprzednio, na co jednak nikt uwagi nie zwrócił.
Ponieważ nie było sprzeciwów, wkrótce wszyscy znaleźli się w niewielkim obozowisku, po środku którego właśnie przygasało ognisko. Stał przy nim niski drewniany wóz wyładowany wilczymi ciałami, a nieopodal pasły się trzy konie. Wokół ogniska leżały żelazne garnki, noże, trochę broni i strzał, oraz niedbale zwinięte koce.
Myśliwi złożyli na wóz ciała kilku kolejnych wilków, które zebrali po drodze, dorzucili drwa do ognia i zajęli miejsca na posłaniach, wyznaczywszy wcześniej Gloka do nocnego czuwania. Jeszcze jakiś czas potrwały rozmowy, w których Daemar chcąc nie chcąc uczestniczył, a że był zmęczony, niejaką ulgę przyniosło mu milczenie towarzyszy, gdy w końcu zasnęli. Pozostał jedynie milczący brodacz o chytrym spojrzeniu, siedzący na brzegu wozu i nie wdający się w dysputy ze spokojnie ćmiącym fajkę starcem.
W istocie jednak, Glok wcale małomówny nie był, ani nawet na takiego nie wyglądał. Po prostu cierpliwie czekał, aż wszyscy usną, a gdy w końcu uznał, że odpowiedni moment już nadszedł, zszedł z wozu i niemal bezszelestnie ruszył w stronę śpiącego maga. Ze zręcznością niemal niemożliwą dla człowieka o jego posturze ominął śpiących towarzyszy i z niemałym wysiłkiem i ostrożnością sięgnął po zasznurowany skórzany juk, na którym spoczywała siwa głowa Daemara. Kiedy tylko udało mu się go wydobyć, ostrożnie oddalił się w kierunku wozu, gdzie zaczął oceniać jego zawartość. Bezgłośnie wyjmował i oglądał kolejne paczuszki, z których żadna nie zainteresował go na dłużej.
Nagle wydało mu się, że słyszy jakiś szelest. Odruchowo przykucnął w cieniu wozu i wychyliwszy się chyłkiem ogarnął wzrokiem cały obóz. Nie zobaczywszy nikogo stojącego, czy siedzącego, kto mógłby go nakryć, odetchnął cicho i powoli się wyprostował, by rzucić okiem na posłanie starca. Zdążył dostrzec jedynie pustą derkę, gdy nagle w oczach mu pociemniało i czarny jak smoła mrok pochłonął wszystko, co dotychczas istniało w rdzawym świetle ogniska. Znikły nawet prześwitujące miedzy chmurami gwiazdy, a pustka, jaka go ogarnęła, zdawała się być bardziej potworną niż sama śmierć. Przerażenie odebrało mu oddech. Zaczął się miotać na wszystkie strony, jak topielec, nie mogący dosięgnąć powierzchni pochłaniającej go wody. Wypuścił worek z dłoni, lecz nawet nie wiedział, czy ten dotknął ziemi, gdyż ani go nie widział, ani nie słyszał.
Kiedy po chwili odzyskał oddech, postanowił zawołać na pomoc towarzyszy, ale wówczas usłyszał za plecami przeszywający go głos – głos, który go okrążał i przytłaczał. Zdawał się należeć do tego niepozornego starego człowieka, ale był w jakiś sposób odmieniony, bardziej grzmiący i gniewny. Każde słowo powoli wbijało się w jego umysł i pozostawało w nim dręczącym echem.
„Czegóż szukasz, głupcze?... Złota?... Kosztowności?... Czy może... własnej zguby?!?...” Przerażony Glok padł na ziemię. Całkowicie stracił orientację, nie był w stanie stanąć na nogi. Próbował uciekać podpierając się rękoma, ale ten głos podążał za nim, otaczał go i miażdżył.
W końcu opadł bezradnie na plecy i w panice zaczął krzyczeć i wymachiwać rękami, jakby próbując odpędzić go precz od siebie. Nie wiedział ile to trwało. Kiedy się nieco uspokoił i ostrożnie otworzył oczy, zobaczył stojącego nad nim Wotadara, który właśnie przechylał niewielki garnek, oblewając jego twarz strumieniem zimnej wody. Glok zabulgotał nerwowo, zacharczał i zaczął się krztusić. Następnie splunął, zaklął siarczyście i przetarł twarz dłonią.
-Obudziłeś się już? – rozległ się głos łowcy.
Brodacz oparł się na łokciach i rozejrzał wokoło. Było już widno. Leżał na trawie nieopodal wozu, a nad nim stał Wotadar i uparcie mu się przypatrywał. Zza wozu spoglądał w ich kierunku Durhan, a dalej, przy dogasającym ognisku, siedział Daemar oparty o swój juk i palił fajkę.
-No, obudziłeś się? – powtórzył cierpliwie Wotadar. – Już myśleliśmy, żeś rozum postradał... Ostrzegałem cię, żebyś nie pił tego krasnoludzkiego świństwa. – skinął głową w stronę wozu na którym leżała mała beczułka. – Te trucizny nie są dla waszych języków. – uśmiechnął się lekko i odszedł w kierunku ogniska.
Glok jeszcze przez chwilę leżał na ziemi. Wyglądał wyjątkowo dziwnie, wręcz żałośnie – blada ze strachu twarz wystawała spomiędzy zlepionych wodą strączków ciemnych włosów. Wciąż ciężko łapał oddech i rozrzucał wokoło niepewne spojrzenia. Jeszcze raz zawiesił wzrok na Daemarze, którego, niejako słusznie, uważał za sprawcę swego obecnego stanu. Ten jednak wydawał się nie mieć pojęcia o jego nocnych przeżyciach – ot, jakiś koszmarny sen. Nic nadzwyczajnego. Mimo to, Glok nie sądził, by mógł to być sen...

Nim poranek zdążył na dobre zagościć na nieboskłonie, obóz został zwinięty, a podróżnicy zebrali się do drogi. Najpierw, wedle umowy, Daemar zaprowadził pozostałych na miejsce, w którym leżało ciało wilka-przywódcy. Widząc je, łowcy zaniemówili, gdyż nie potrafili pojąć, w jaki sposób samotny starzec zdołał powalić tak wielką bestię wraz z kilkoma mniejszymi.
Przez jakiś czas starali się ten sekret wyjaśnić, ale że mag nie był zbyt skory do tłumaczeń, szybko porzucili ten temat. Sporo się natrudzili, by załadować martwego potwora na wóz, który pod jego ciężarem wyraźnie się ugiął. Gdy to się udało, stwierdzili, iż czas ruszać do miasta po zapłatę, a że mieli już bez mała cztery dziesiątki ubitych osobników, postanowili jechać do Kaliasu, gdyż tam dostaną z pewnością więcej niż w Wanarze, czy w Ahetrze.

Daemar mimowolnie narzucił całkiem szybkie tempo jazdy, gdyż jechał na czele, a pozostali, chcąc móc z nim rozmawiać, siłą rzeczy dotrzymywali mu kroku. Siedzący na wozie Glok musiał się zdrowo postarać, żeby nie zostać w tyle. Durhan i Wotadar, jadący obok maga, cały czas próbowali dowiedzieć się czegoś o nowym towarzyszu. Wypytywali skąd przybył, co to za pilna sprawa przywiodła go do stolicy Dorgadu... Najbardziej jednak nurtowała ich sprawa owych wilków. Mimo całej tej dociekliwości, Daemar zbywał ich krótkimi i najczęściej wymijającymi odpowiedziami, dzięki czemu, po niedługim czasie, obaj zrezygnowali z dalszego wywiadu.
Mag nigdy nie lubił nadmiernej ciekawości u swoich towarzyszy. Uważał, że nie musi się przed nikim tłumaczyć, jeżeli tylko podejmuje właściwe decyzje – a najczęściej za takie właśnie je uważał. Podczas swoich niezliczonych wypraw do najdalszych zakątków Eltaru miał możność podróżowania w towarzystwie zarówno ludzi, jak i krasnoludów, solwirów oraz łowców, przez co poznał nieco ich zwyczaje, temperamenty i podejście do świata. Jako kompanów w podróży bardzo sobie cenił krasnoludów, którzy, choć nie pozbawieni wad, pod względem braku natarczywości sprawdzali się znakomicie. Według nich czyjeś problemy były tylko i wyłącznie jego sprawą i jeśli sam nie zechciał o nich mówić, pozostawały niewypowiedziane. Wysłuchać także potrafili, jednak ich rad, pomimo iż udzielanych w najlepszej wierze, czasem lepiej było nie słuchać, ze względu na szczególny i nietypowy stosunek tych mieszkańców podziemi do niektórych spraw...

Dzień, który zaczął się słonecznie, kończyła krótka, acz intensywna ulewa i nieprzyjemna mżawka trwająca aż do nocy. Wszystkim wyraźnie popsuło to humory i sprawiło, że rozmowy ograniczyły się do klątw na złośliwą aurę, rzucanych co jakiś czas. Jakby tego było mało, wieczór był wyjątkowo chłodny, a wiatr wiejący od wzgórz Ragnen sprawiał, że kostniały dłonie od wielu godzin trzymające uzdy. Kiedy wreszcie rozbili obóz, Glok z Durhanem tak ustawili wóz, aby osłaniał ich przed zimnymi podmuchami. Niestety wkrótce okazało się, iż nie był to do końca szczęśliwy pomysł, ponieważ kilkudniowe wilcze zwłoki na nim zgromadzone wydawały odór, który skutecznie mógłby odstraszyć trolla i zdecydowanie uniemożliwiał odpoczynek. Z tego powodu szybko został przepchnięty kilkanaście stóp dalej, gdzie pozostawał w zasięgu wzroku, ale nie węchu.
Posiliwszy się przy ognisku suszonym mięsem, cała grupa ułożyła się na spoczynek. Tej nocy czuwał Wotadar, a Glok, pomimo iż cały dzień marudził, że zmęczony i niewyspany, wciąż wiercił się na swoim posłaniu, nie mogąc zasnąć. Dopiero kąśliwa uwaga Wotadara sprawiła, że brodacz nieco się uspokoił i w końcu usnął mamrocząc coś pod nosem.
Daemar, wedle zwyczaju, pykał fajkę wpatrzony w tańczące na ognisku rude płomienie i pogrążył się w rozmyślaniach. Wszystko wskazywało na to, że dzięki swojej nocnej ucieczce przed wilczą zgrają, dotrze do Kaliasu szybciej, niż zamierzał, bo jeszcze przed kolejnym zachodem słońca. To był zdecydowany powód do zadowolenia...

* * *

----------------ZOBACZ WSZYSTKIE FRAGMENTY----------------


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Thornvall
Mędrzec Imperium



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 624
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Północne Krainy

PostWysłany: Czw 14:12, 03 Sie 2006 Powrót do góry

Napisałeś Orgrimie, że z wozu wydobywał się niesamowity odór, który nawet trolla by odstraszył...

Z tego, co myślałem, że wiem o trollach wydawało mi się, że takowy zapach to dla nich niesamowity aromat i prędzej by je przyciągnął niż odstraszył Laughing

No, ale co autor to inny świat, co świat to inny troll, więc to raczej takie moje drobne spostrzeżenie, niż uwaga Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
 
 
Regulamin