|
Autor |
Wiadomość |
Orgrim
Mędrzec Imperium
Dołączył: 16 Lut 2006
Posty: 623 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: z Azaram
|
Wysłany:
Śro 10:28, 02 Sie 2006 |
|
* * *
Daemar nie zatrzymując się zmierzał w kierunku grodu. Pamiętał drogę, toteż szybko przemierzył kolejne uliczki, aż znalazł się w obrębie wewnętrznych murów i stanął naprzeciwko twierdzy, która przytłaczała swoją potęgą. Najeżona dziesiątkami spiczastych wieżyc, złączona z murem systemem wąskich, łukowato wygiętych mostów, oraz pnąca się w górę po ścianach centralnej, zwężającej się ku górze wieży, wyglądała wręcz nierealnie. Zdawała się nie przypominać innych budowli, wznoszonych ludzkimi dłońmi. Potężne mury z białego granitu z kamieniołomów Ardlomen, wzmocnione siłą solwirskich zaklęć, stanowiły barierę nie do pokonania dla wojsk pozbawionych wsparcia czarodziejskich mocy.
Skrzydła wielkiej bramy z nomvahowego drewna, okutego grubymi pasami żelaza, były otwarte. Po bokach stało jedynie kilku gwardzistów w pełnym rynsztunku – może i nieco rozleniwionych, ale rzetelnie wyszkolonych i zdyscyplinowanych. Także i etykieta nie była im obca. Dwóch z nich podeszło do maga, jeden złapał za uprząż, a drugi, pokłoniwszy się lekko, pomógł jeźdźcowi zsiąść. Wypytawszy o cel wyprawy, gwardzista poprowadził Daemara do zamku.
Do wrót wiodły wysokie i strome schody, które najpewniej miały utrudniać ewentualne użycie taranów do sforsowania bramy. Za nią do wnętrza prowadził słabo oświetlony korytarz, opadający łagodnie do wielkiej, okrągłej sali, wokół której, na wysokiej kolumnadzie rozciągała się szeroka, trzypoziomowa galeria. Na środku sali, oświetlonej przez nieduże, umieszczone wysoko nad posadzką okna, oraz przez ogień pochodni, trzymanych w dłoniach dwóch rzędów kamiennych posągów, znajdował się pusty tron królewski. Po jego bokach stały jeszcze dwa, nieco mniejsze – dla królowej, oraz dla królewskiego doradcy w osobie członka Wysokiej Rady. Obecnie władza spoczywała w rękach tego ostatniego – Dorgona, gdyż końcowe lata wojny z Czarnoksiężnikiem pochłonęły wszystkich przedstawicieli królewskiego rodu, a także większość elity pretendentów do tronu.
Bywało już tak przed wiekami. Bywało również tak, że władza trafiała w ręce królowej. Mimo to, ludzie zdecydowanie chętniej widzieli na swym tronie króla. Niestety jednak upływał osiemnasty rok, odkąd pan Wieży Magów złożył do grobu ciało miłościwie panującego Hadara II i przyjął insygnia władzy. Król poległ w bitwach na linii strażniczej, pomściwszy uprzednio śmierć jedynego swojego dziedzica, Gorinara.
Okrągła sala była pusta. Gwardzista doprowadziwszy maga przed tron, stuknął lekko styliskiem halabardy o posadzkę, ukłonił się i odszedł. Echo uderzenia, nim zginęło gdzieś w korytarzach, jeszcze przez chwilę wędrowało pomiędzy rzędami kolumn i rzeźb, które w tańczącym blasku pochodni zdawały się poruszać. Starzec czekał. Nagle za plecami usłyszał cichy szmer, po czym ktoś przemówił.
-Czyżby wielki wędrowiec Daemar w końcu odwiedził Kalias?...
Mag dobrze znał ten głos, co wywołało na jego twarzy lekki uśmiech. Odwrócił się i spojrzał na postać stojącą w cieniu na galerii. Odziana była w brunatną szatę i wsparta na kosturze, porośniętym drobną winoroślą. Łysa głowa wystawała z gąszczu bujnej, ciemnej brody, spływającej na pierś, dla której przygarbiona i wychudzona sylwetka była wyraźnym kontrastem.
-Rzeczywiście... Od dawna tutaj nie gościłem drogi Wolmurze. I cieszyłbym się na to spotkanie, gdyby nie wieści, które przynoszę.
-Wieści?... – starzec nieco spochmurniał.- Pozwól zatem, że zaprowadzę cię do Dorgona. On cię wysłucha.
-Ty także powinieneś. To, co mam do przekazania, dotyczy nas wszystkich.
-Chodźmy zatem.- skinął głową starzec i wszedł na schody kryjące się w mroku za nim. Daemar podążył za przewodnikiem, by po chwili rozpocząć wędrówkę na szczyt wieży.
Schody biegły wąskim korytarzem wokół centralnej części budowli, w której znajdowały się wszelakie komnaty i sale. Ściany pokryte były pięknymi rzeźbieniami i gobelinami, na suficie widniały malowidła, a otwory okienne po obydwu stronach korytarza były tak rozmieszczone, by światło wpadało także do wewnętrznych pomieszczeń. Spore odległości pomiędzy kolejnymi oknami wypełniało delikatne światło kryształowych lamp, sporządzonych przed wiekami przez solwirskich czarodziejów.
Schody ciągnęły się w nieskończoność. Od ich nieustającej spirali Daemarowi zaczęło się kręcić w głowie. Napotykane od czasu do czasu balkony i tarasy pozwalały mu odetchnąć i uświadomić sobie, jak wysoko ponad miastem już się znajdują. Po wielu kolejnych stopniach wyraźnie zmniejszył się promień skrętu korytarza, co rokowało nadzieję, że droga wkrótce dobiegnie końca.
Ku jego wielkiej radości dotarli w końcu na szczyt. Wyszli poza obręb ścian i znaleźli się na wąskim tarasie, zawieszonym pomiędzy dwoma żelaznymi rogami, spinającymi spiczasty dach z murami wieży. Daemar wsparty na kosturze dotarł do kamiennej ławy i opadł na nią ciężko dysząc. Przed jego oczami rozciągał się niezwykły widok – niemal jak ze szczytu góry. Qerena, przepływająca przez miasto u stóp wieży, wiła się daleko na południe, gdzie u podnóża gór Merinen łączyła się z Izarą. Dalej już wspólnie opływały ostatnie z ocalałych strażnic Linii Sirnarinów i znajdywały ujście w Zatoce Valaoth.
Daemar na chwilę wrócił pamięcią do czasów, gdy przemierzał przed wiekami te krainy i walczył z hordami Czarnoksiężnika, kiedy rasa ludzi była jeszcze młoda, i gdy Soridiani byli jej przewodnikami po dzikich ziemiach Eltaru. Teraz świat wyglądał inaczej. Wszystko się zmieniło.
W dużym oknie znajdującym się ponad tarasem pojawił się niespodziewanie trzeci mężczyzna. Pomimo iż powietrze wokół wieży ani nie drgało, co było dość dziwne na tej wysokości, jego srebrzystobiałe, sięgające niżej ramion włosy, unosiły się i falowały, jakby poruszane były niedostrzegalnym, zaklętym wiaterkiem. Twarz miał poważną i dostojną, a z niej spoglądały władczo szafirowo-błękitne oczy. Dosyć przerzedzona, długa broda przesłaniała wąskie usta. Zawiesił na chwilę wzrok na postaci Daemara, po czym rzekł suchym, ale stanowczym głosem.
-Gdy poprzednio przybyłeś do Kaliasu, powiodłeś ostatniego spadkobiercę korony do zguby... – każde jego słowo przesączone było żalem i pogardą. – Po kogo przybyłeś teraz? Dorgad nie ma już króla...
Daemar powstał z ławy zaskoczony aż tak chłodnym powitaniem. Z początku nic nie odpowiedział. Rzucił krótkie spojrzenie na Wolmura, którego dopiero teraz mógł zobaczyć w pełnym świetle. Jego twarz wyglądała na nieszczęśliwą i udręczoną, on sam zaś jakby starał się unikać wzroku maga.
Milczenie przedłużało się. Daemar jeszcze raz odwrócił wzrok w kierunku jasnej postaci w oknie. Rozumiał, o co był obwiniany i coraz lepiej zdawał sobie sprawę, że kolejne słowa tej rozmowy będą dla niego trudną przeprawą.
- Nie przybyłem tutaj, by się przed tobą korzyć, Dorgonie... Gorinar nie zginął z mej ręki, ani z mej woli. Wiesz o tym. Sam zadecydował o własnym losie i zrobił to, co według niego było słuszne... – na wspomnienie tej wyprawy na ziemie Czarnoksiężnika, która dla syna Hadara okazała się ostatnią, Daemara ogarnęło poczucie winy. Odkąd chodził po Rozległych Krainach, brał udział w niezliczonych bitwach i wyprawach wojennych, widział śmierć tysięcy wojowników – tak zwykłych żołnierzy, jak i królów. Zawsze wspomagał ich ile mu starczało sił i walczył wraz z nimi. Kochał Eltar i starał się chronić go przed niszczycielską potęgą Malgadora za wszelką cenę. Dopiero teraz jednak tak naprawdę pomyślał, że ci, którzy walczyli u jego boku ginęli, a winę za ich śmierć on także, po części, ponosił. Nie uważał jednak, by zasługiwał na takie potępienie, jakie znalazł w słowach Dorgona.
-Po co zatem przybyłeś? – jeszcze bardziej gniewny niż poprzednio głos przerwał milczenie. Daemar odniósł wrażenie, że każde z wypowiedzianych przez niego słów działało na Dorgona irytująco. Choć może nawet to nie słowa go irytowały...
-Jestem tu, by prosić was o pomoc..
-O pomoc? – prychnął lekceważąco starzec w oknie. – Dlaczego uważasz, że ją tu znajdziesz?
-Dlatego, że nie proszę o nią w swoim imieniu, ale Władców Sormithiaru.
Twarz Dorgona zdawała się skrzywić, ukazując niedowierzanie i niezadowolenie, wciąż jednak pozostawała zimna i gniewna. Wyraźnie nie odpowiadała mu ta sytuacja.
-A cóż takiego się stało, że wzywają mnie na pomoc? ...I dlaczego właśnie ty jesteś ich posłańcem? – dodał zdumionym głosem, gdy odkrył, że tak było w istocie. – Przecież Brama Eilorów pozostaje zamknięta…
-To długa opowieść, wymagająca wielu wyjaśnień. – odparł mag.- Chcę zwołać Radę i na niej przedstawić sytuację nam wszystkim, dlatego pragnę, abyście ruszyli ze mną. Ważne decyzje powinny zostać podjęte w naszym dawnym, wspólnym gronie. Proszę tylko, abyście na kilka dni opuścili Kalias i ruszyli ze mną do Kolen Sirnu.
Dogron wydawał się przez chwilę analizować słowa Daemara, gdyż stał w bezruchu w oknie i wpatrywał się w jego postać. Nagle jego oczy rozbłysły silniejszym blaskiem, a całe oblicze spochmurniało. Lekko wycofał się z okna, a jego spojrzenie wyrażało ponurą satysfakcję, jakby właśnie odkrył jakiś straszliwy spisek.
-Chcesz tylko, bym opuścił Kalias...? – powtórzył niemal szeptem. – Chyba zaczynam rozumieć, Daemarze... Tak, już rozumiem..
-Co rozumiesz, Dorgonie? – zapytał nieco zdezorientowany mag. Czuł, że nie nadąża za jego tokiem myślenia.
-Przejrzałem już twój plan pozbycia się mnie z twierdzy... Sprzymierzyłeś się z Czarnoksiężnikiem, a Kalias stoi ci na drodze do Rozległych Krain. Stoi na drodze jego armii... Waszej armii! Długo to trwało, ale w końcu to dostrzegłem...
-O czym ty mówisz, Dorgonie? Opamiętaj się!... – wykrzyknął zaskoczony Daemar, jednak jego słowa trafiły w pustkę.
-...Cóż za podstęp... Najpierw pozbyłeś się ostatniego następcy tronu... Król poległ w boju, a teraz pozostałem wam przeszkodą tylko ja, strzegący kaliaskiej twierdzy! Siła Dorgadu spoczęła w moich rękach, więc teraz na mnie przyszła kolej! – Dorgon był blady, a jego oczy lśniły złowrogim błękitem. Daemar był niemal pewny, że dostrzega w nich delikatne znamię obłędu. Szaleńcza furia maga narastała. – Chciałeś podstępem wywabić mnie z miasta i wciągnąć w zasadzkę... Ale to ci się nie uda!...
-Na wszystkie cienie Urioru!... Dorgonie, czyś ty postradał rozum? Wiesz przecież...
-Zamilcz! – wykrzyknął Dorgon, a powietrze wokół wieży zaczęło wirować. Siła wiatru szybko wzrastała. – Nigdy więcej nie będę już słuchał twoich zdradzieckich słów!...
Potężna fala zimnego wichru runęła na Daemara, cisnęła go na kamienną ścianę i przyparła do muru. Rozpędzone powietrze huczało mu w uszach uniemożliwiając dosłyszenie kolejnych krzyków Dorgona. To jednak nie było już istotne. Próby dalszej rozmowy z oszalałym magiem nie miały sensu. Pozostała jeszcze możliwość w postaci Wolmura, jednak i on wydawał się Daemarowi w jakiś niepokojący sposób odmieniony. Gdy na niego spojrzał, zobaczył jedynie przerażonego starca, teraz usilnie trzymającego się ściany w obawie przed wichurą rozpętaną przez pana wieży. W owej chwili nie dostrzegał w nim nic z majestatycznej mocy Pierwszego z Eilorów, jaką zostali obdarowani w początkach świata. Gdzie podziała się jego duma i potęga? Zapewne znikła tak samo, jak rozum Dorgona... - setka myśli i obaw przeszyła umysł Daemara niczym piorun. Czy Soridiani aż tak upadli? Czy Siedmiu Śmiertelnych Strażników Eltaru utraciło swoją pradawną chwałę? I to w dodatku teraz – kiedy są tak potrzebni...
Wichura szalała wokół wieży. Daemar ostrożnie powstał i przywarł plecami do ściany. Kilka stóp dalej kulił się Wolmur. Siła wiatru sprawiała, że ciężko było utrzymać równowagę, czy wręcz złapać oddech. Zaparłszy się kosturem o nierówną powierzchnię kamiennej posadzki balkonu, Daemar ruszył w stronę drzwi prowadzących do wnętrza wieży. Zatrzymał się, gdy żeliwna klamka znalazła się w zasięgu jego ręki. Spojrzał w kierunku Wolmura, który wydawał się być zbyt pochłonięty trzymaniem się ściany, by wiedzieć, co dzieje się wokół. Zrozumiał, że nie może go tu zostawić. Ruszył powoli w jego stronę. Kiedy udało mu się chwycić jego ramię, zdecydowanym ruchem zmusił go do powstania. Wychudzona sylwetka została w mgnieniu oka pochwycona przez szalejący wicher i porwana ponad krawędź tarasu ogrodzoną niewysoką, kamienną balustradą. Daemar mocniej wsparł się na kosturze i z całej siły pociągnął nieszczęśnika do siebie. Otworzył drzwi i obaj wpadli do wnętrza wieży.
W uszach wciąż dudniły im echa słów wykrzykiwanych przez Dorgona, a wycie wichury nie słabło. Daemar usiadł na schodach z tak ponurym wyrazem twarzy, jak to tylko było możliwe. Obok Wolmur stał wsparty o ścianę. Obaj z trudem łapali oddech. Przez dłuższą chwilę panowało milczenie.
-Co się tutaj dzieje Wolmurze? – spytał w końcu cichym głosem Daemar. – Co się tutaj stało?
Wolmur nie odparł nic. Osunął się po ścianie i siadł na schodach, rzuciwszy mu jedynie posępne i smutne spojrzenie. Daemar westchnął i zamyślił się. To, czego właśnie był świadkiem, napawało go przerażeniem. Co mogło być przyczyną tego szaleństwa?
Nagle w jego umyśle zaświtała pewna myśl, która zmroziła mu krew w żyłach. Uzmysłowił sobie, że wie, co mogło mieć taki wpływ na Dorgona.
- Wolmurze, czy on nie… - rzucił niepewne spojrzenie na towarzysza, jednak ten odwrócił twarz, wyraźnie nie zamierzając odpowiadać. Obawa przerodziła się w gniew. Powstał i zacisnąwszy dłoń na kosturze ruszył energicznym krokiem po schodach do komnaty Dorgona. Ciężkie, okute żelazem, podwójne drzwi rozwarły się z jękiem przed Daemarem, odkrywając przed nim tajemnice pana wieży. Znalazł się w dużej, zacienionej, okrągłej komnacie, zastawionej niezliczonymi regałami z książkami, starymi gobelinami, skrzyniami i przeróżnymi dziwnymi urządzeniami. Po środku sali stał niewielki kamienny postument. Runy wyryte wzdłuż jego górnej krawędzi jarzyły się rdzawym blaskiem, wskazując na wielką moc zamkniętą w przedmiocie, który stał na nim przykryty jedwabną tkaniną.
Podszedł bliżej i dłonią zsunął delikatny materiał, który opadł na posadzkę. Ręka mu zadrżała, a na twarzy wymalował się blady strach, gdy przekonał się, jak prawdziwe były jego przypuszczenia.
-Dorgonie, jak ty…? – nie zdążył dokończyć, bowiem jakaś potężna siła wydarła oddech z jego piersi, gdy w przeciwległym końcu sali z cienia wyłonił się Dorgon. Złapał się za gardło, a płuca pozbawione wszelkich resztek oddechu zdawały się płonąć.
-Zatem widzę, iż postanowiłeś wpierw mnie okraść… - cichy i gniewny głos dotarł do uszu maga. Dorgon szedł powoli w jego stroną wyciągając przed siebie kostur spowity magiczną poświatą.
Daemar rozpaczliwie próbował zaczerpnąć powietrza, jednak bezskutecznie – moc przeciwnika była wielka i nieugięta. – Nie myślałeś chyba, że na to pozwolę? Dosyć już śmiertelnych żywotów pochłonęły twoje plany i knowania. Ktoś musi to zakończyć! Niestety tylko mnie nie zaślepiły twoje fałszywe intencje, więc ja będę musiał zadecydować o twoim losie... – ruchem kostura uniósł słabnące ciało Daemara w górę i cisnął nim w drewniany regał, którego półki uginały się pod ciężarem ksiąg i zwojów. Ten runął z łoskotem wzbijając chmury kurzu i przewracając sąsiednie dwa. Te z kolei uderzyły w następne. W powietrzu zaroiło się od pojedynczych kartek unoszonych porywami wyjącego wiatru. Kolejny pchnięty rząd szaf przechylił się nad postument, by po chwili runąć na niego całym swym ciężarem. Na to jednak Dorgon nie pozwolił i gwałtownym ruchem laski przyzwał silny wicher, który porwał mebel i roztrzaskał o ścianę.
Ten moment dekoncentracji wystarczył, by Daemar zaczerpnął powietrza. Nagły rozbłysk ostrego, oślepiającego światła wypełnił komnatę, porażając oczy i oszałamiając zaskoczonego Dorgona. W ciągu kilku kolejnych uderzeń serca Daemar znalazł się wystarczająco blisko, by ciosem kostura powalić przeciwnika na ziemię. Dorgon jęknął boleśnie, a niepohamowany podmuch powietrza porwał Daemara i wyrzucił przez okno poza obręb ścian wieży. Zdezorientowany i przerażony mag runął w dół, bez nadziei na ratunek.
Nic nie mógł zrobić. Spadał coraz szybciej nieubłaganie zbliżając się do ziemi i nie mógł temu w żaden sposób zaradzić. Skierował wzrok ku niebu, gdzie pierwsza gwiazda zwiastowała rychłe nadejście nocy.
Pierwszy raz poczuł się tak pokonany i bezradny. Wiedział, że zawiódł. Do tego zawiódł najbardziej, jak to było możliwe, gdyż nie zdążył zrobić zupełnie nic, aby odszukać kamień. Zamknął oczy, by zachować w pamięci widok tej gwiazdy, kiedy już dotrze przed oblicze Wielkiego Ontaora…
Tak się jednak nie stało. Zanim jego ciało zdążyło dotrzeć do twardej ziemi, pochwyciło je coś na kształt olbrzymiej dłoni wyścielonej miękką pajęczyną winorośli, której palce stanowiły splecione ze sobą, potężne konary drzew porastających ogrody kaliaskiej twierdzy. Ogarnęło go niemałe zdumienie, gdy wielkie, pokryte korą i liśćmi ramiona oplotły jego ciało, nie dopuszczając, by roztrzaskało się o ziemię, po czym powolnym, majestatycznym ruchem opuściły niżej i delikatnie postawiły na trawie wśród korzeni. Następnie gałęzie zaczęły się rozplatać, a masywne, pochylone nad nim pnie – cofać i ustawiać tak, jak na ogół drzewa miały to w zwyczaju czynić. Konary wyprostowały się i uniosły do góry, oraz nastroszyły swoje wciąż gęste, choć wyzłocone dotykiem jesieni pióropusze liści.
Nim dotarło do niego, w jaki sposób ocalał, poczuł na sobie czyjś wzrok. Spojrzał ponad szeleszczące korony drzew, gdzie na jednym z tarasów wieży dostrzegł postać Wolmura. Ten posłał mu porozumiewawcze spojrzenie i znikł we wnętrzu budowli.
Mocno obolały Daemar pozbierał myśli, wsparł się na kosturze i ruszył w kierunku zamku. Przez wysokie i bogato rzeźbione wrota wszedł do zacienionych, opustoszałych przed wieloma laty komnat. Monumentalne kolumnady, lśniące posadzki i pokryte kunsztownymi płaskorzeźbami ściany, wśród których niegdyś kwitło życie dworskie, teraz świeciły pustkami, a cisza wypełniająca wszystkie zakamarki była przytłaczająca i przenikliwa.
Każda większa sala była przyozdobiona wspaniałymi gobelinami, przedstawiającymi długą historię miasta, królestwa, królewskich rodów i wojen. Daemar przemierzał kolejne komnaty dokładnie badając przedstawione na nich obrazy, aż zatrzymał się przed jednym z nich, rozwieszonym na ścianie na końcu wielkiej sali, pomiędzy dwiema galeriami. Bez wątpienia był to jeden z ostatnich gobelinów, które zawisły na murach kaliaskiej cytadeli.
Podzielony był na cztery równe części, z których każda opowiadała inny fragment historii.
Na pierwszej kwarcie przedstawiony był pochód wspaniałej armii, prowadzonej przez czterech wodzów. Dwóch z nich nosiło złocone zbroje – symbol królewskiego pochodzenia.
Drugi obraz, znacznie bardziej ponury, to złożenie do grobowca ciała jednego z nich. Żałobne sztandary widniejące w tle podkreślały wielką stratę, jaką poniosło królestwo.
- Gorinar… - wyszeptał smutno mag. – Może i Dorgon ma nieco racji… - pomyślał wspomniawszy słowa dawnego druha.
Kolejna część gobelinu przedstawiała samotną wieżę, całą spowitą magicznym, zielonym ogniem. Wokół niej roiło się od wojowników w brunatnych pancerzach. Z ich tłumu wyróżniały się dwie postaci, stojące u bram budowli. Jedna z nich, odziana w czarny, rozwiany płaszcz, stała z uniesionymi ramionami i zdawała się krzyczeć. Druga postać była nieco większa i nosiła potężną, stalową zbroję, a głowę miała przyozdobioną złowrogim, rogatym hełmem. To ona właśnie najsilniej przykuła uwagę Daemara.
Na ostatniej ćwiartce gobelinu widniało płonące wielkie miasto-twierdza. Strzelista wieża wystająca ponad kłęby dymu i ognia, jednoznacznie dowodziła, że był to Kalias. Jednak to nie jego klęska, a triumf został tam ukazany – na murach, pośród walczących rycerzy, stał król w złocistej zbroi, a w uniesionej ręce trzymał tenże hełm, oddzielony od reszty ciała. U jego stóp spoczywał bezgłowy korpus nieprzyjaciela.
- Korona Dreontara... – ledwie słyszalny głos w korytarzu za plecami Daemara zawtórował jego myślom. Przez chwilę nie był pewny, czy rzeczywiście usłyszał te słowa, czy może sam je w umyśle wytworzył.
- Dlaczego mnie nie uprzedziłeś, Wolmurze?- spytał cicho, nie odwracając wzroku od gobelinu.
- Dorgon jest nieprzewidywalny... Wybacz, nie spodziewałem się niczego takiego. – głos maga był ponury i drżący. Wciąż wyczuwalny był w nim strach oraz wyczerpanie.
Oddychał ciężko wsparty oburącz na kosturze. Przez chwilę stali w milczeniu, po czym Wolmur odwrócił się i ruszył w głąb korytarza tonącego w głębokim cieniu.
-Chodź za mną... – szepnął.
W ciszy, mąconej jedynie przez echa ich kroków, dotarli do drzwi niewielkiej komnaty, całych pokrytych drobną winoroślą. Rozwarły się przed nimi, jakby poruszane były przez ową delikatną pajęczynę zielonych pnączy. Panujący za nimi mrok po chwili zaczął się rozpraszać – jak zauważył Daemar – dzięki porastającym ściany i sklepienie kwiatom Belethusu. Te, najwyraźniej wyczuwając obecność Wolmura, rozwinęły się i uwolniły skrywane pośród błękitnych płatków blade światło. Cała komnata wypełniona była wszelkiej maści roślinami. Pnącza i kwiaty pokrywały niemal każdy kamień tworząc przepiękne wzory, których żaden artysta nie byłby w stanie odtworzyć, nawet pod natchnieniem samego Vonodora.
Miękki mech ścielił się pod nogami, niczym wspaniały dywan, girlandy belethusowych dzwonków tworzyły niesłychanej urody żyrandole, a dziesiątki posplatanych ze sobą pnączy i łodyg stanowiły dziwaczne imitacje mebli.
Całe wnętrze komnaty zdawało się ożyć w reakcji na przybycie magów. Wolmur wskazał Daemarowi miejsce przy ścianie, w którym, w odpowiedzi na gest, błyskawicznie uformował się osobliwy, zielony fotel. Mag usiadł wygodnie i zawiesił wzrok na gospodarzu, który z półki żyjącej i szeleszczącej biblioteczki zdjął grube, ciężkie tomisko oprawione w skórę Zdmuchnął zeń solidną warstwę kurzu i zaczął wertować kolejne stronice. Nie minęło wiele czasu, jak podniósł wzrok i podszedł do Daemara podając mu otwartą księgę. Pośród rzędów kształtnego pisma, na pożółkłym papierze widniał rysunek przedstawiający potężną postać wojownika w masywnej zbroi i ze smukłym, rogatym hełmem na głowie – tym samym, który widział na gobelinie kilka chwil wcześniej, i tym samym, który stał na niepozornym postumencie w komnacie Dorgona.
-Dreontar... – rzekł Wolmur. – Najstraszliwszy sojusznik Korfadhora po tej stronie gór. Pokonany został przez króla Hadara II na murach obleganego Kaliasu. Nurzał się we własnoręcznie przelewanej szlachetnej krwi potomków Heverona... Przez niego wygasł królewski ród w Dorgadzie. – zostawił księgę w rękach Daemara i podszedł do okna.
-Jeśli mnie pamięć nie zwodzi, jego zbroja, jak i hełm miały zostać zniszczone niezwłocznie po zakończeniu bitwy...
-Tak być miało, i owszem, jednakże Silferil, z którego zostały ukute, okazał się silniejszy od młotów kowali i żaru ich pieców... Po wielu próbach zakończonych porażką podjęliśmy decyzję o ukryciu ich w podziemiach wieży i pogrzebaniu, by nie zostały przez nikogo odnalezione. W hełmie zawarta była olbrzymia moc, nad którą nie potrafiliśmy panować. I właśnie wtedy się zaczęło... Najazdy coraz liczniejszych hord Korfadhora nie dawały nam chwili wytchnienia. Jego furia do cna wykrwawiła Dorgad. Nie było athina, w którym nie rzuciłby nowych zastępów nagorów i mrocznych na te ziemie...
-Ale w jaki sposób Korona Dreontara trafiła na głowę Dorgona? – przerwał Daemar. Nie znał dobrze tej historii, ale czuł coraz większe zniecierpliwienie. Całe zajście w komnacie Dorgona, to, że nie został ostrzeżony przez Wolmura, a teraz ta opowieść, sprawiły, iż stał się nieufny i zniechęcony do obu Soridianów. Nawet pomimo tego, że Wolmur dopiero co ocalił mu życie. – Jak mogłeś do tego dopuścić?
-Kalias był raz po raz oblegany. Wojna przeciągała się, szturmy nie ustawały. Spichlerze zaczęły pustoszeć, a w serca obrońców wkradło się zwątpienie i strach... Dawne sojusze wygasły. Znaleźliśmy się na skraju przepaści i wydawało się, że wszystko zostanie stracone. Wówczas to Dorgon podjął decyzję - zeszliśmy do lochów, by otworzyć zapieczętowane wrota, za którymi złożona była zbroja Dreontara. Postanowił wykorzystać potęgę Korony, by przerwać oblężenie. Jej moc zadawała mu wielkie cierpienie, ale pozwoliła przejrzeć plany i zliczyć szeregi nieprzyjaciela. Wkrótce szale tej wojny zaczęły przechylać się na naszą stronę. Niestety wpływ Korony na Dorgona był większy, niż mogło się to z początku wydawać. Każde użycie budziło w nim gniew na wszystko, co żywe, pozostawiający coraz głębsze blizny w jego umyśle. Ale jednocześnie dodawała mu sił. Gdy ją zakładał stawał się znacznie potężniejszy i... coraz mocniej owej potęgi pożądał. Ja nigdy nie odważyłem się po nią sięgnąć. Po pewnym czasie zaczął zabraniać mi się do niej zbliżać...
-Dlaczego nie zawiadomiłeś Rady? Dlaczego pozwoliłeś, by nadal sprawował władzę w Dorgadzie?
-Ponieważ Dorgon nadal mądrze włada krajem. Jego Umysł jest bardzo silny i nie dał się zdominować mocy Korony, chociaż jej wpływ jest bardzo widoczny. Kalias to miasto, które Dorgon ukochał najbardziej i w jego rękach jest bezpieczny...
-...Dopóki nie skieruje swych wojsk przeciwko jego mieszkańcom. – dokończył drwiąco Daemar.
-Nad tym czuwam ja, Daemarze.
-A ja nadal nie rozumiem, dlaczego nie powiadomiłeś Rady. Czy kogokolwiek powiadomiłeś?
-Nie. – twarz Wolmura spochmurniała. – Dorgon jest teraz potężny. Wiele widzi i wiele słyszy.
-Zatem pewnikiem i tę rozmowę...?
-Bądź spokojny, ta komnata pozostaje przed nim ukryta. Nie myśl, że nie próbowałem nikogo zawiadomić, że nie próbowałem stąd uciec. Nie miało to jednak sensu. Wszystkich moich posłańców wyłapał...
-Dlaczego nie przywołałeś Orinina, posłańca Najwyższych? Dorgon niemógłby mu przeszkodzić.
-Próbowałem, jednakże bezskutecznie. Orinin nie pojawia się tu od wielu lat, nie przybywa na wezwania... Doszedłem do wniosku, że prościej będzie w jakiś sposób kontrolować poczynania Dorgona, niż próbować usunąć go z Kaliasu. Mogłoby to mieć tragiczne skutki dla miasta i jego mieszkańców.
-Na czym polega owa kontrola, Wolmurze? – mruknął z przekąsem Daemar. – W jego komnacie nie widziałem, by ktokolwiek miał nad nim jakąkolwiek kontrolę... Nawet on sam.
-Cóż, w istocie. Zupełnie nie spodziewałem się, że tak może zareagować na twoje przybycie. W prawdzie wasze zdania często bywały podzielone, ale wrogości nigdy w was nie dostrzegałem...
-Ja także. – Daemar zamyślił się.
-Nie takiej, jak między tobą i Sulnorem...
-Sulnorem? – zdziwienie wtargnęło na twarz maga. – Tym starym głupcem z północy?... – zaśmiał się gorzko. - Mam nadzieję, że szybko odpowie na wezwanie do Kolen Sirnu, gdyż na Radzie i jego słowo będzie potrzebne, a ja nie miałbym ochoty, ani czasu, by jechać na tę jego śnieżną pustynię...
-No właśnie, Daemarze. Wróćmy do sprawy, z którą tu przybyłeś.
-Cóż... Ile mogłem, tyle powiedziałem przed Dorgonem. Choć teraz nie jestem już pewien, czy i tak nie za wiele.
-Nastały trudne czasy, Daemarze...
-Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo.- mruknął mag. – Wiesz już jednak, po co tu jestem. Dorgon nie może z nami jechać. Na Radzie zdecydujemy, co z nim zrobić. Musimy się spieszyć Wolmurze. Wyruszymy o świcie. Za nie więcej, jak czternaście dni powinniśmy dotrzeć do Kolen Sirnu. Rada zbierze się...
-Daemarze, nie zrozumiałeś mnie. – przerwał mu Wolmur. – Ja nie mogę opuścić Kaliasu... Nie mam pewności nawet, czy tobie się to uda. Widziałeś, co potrafi Dorgon. Muszę tu pozostać i pilnować go.
-O czym ty mówisz? Teraz to jest najważniejsze. Jedź ze mną. Wystarczy już, że Dorgona zabraknie podczas obrad. Ty musisz być. Najlepiej znasz sytuację w Kaliasie, bez ciebie nie rozwiążemy sprawy Dorgona i korony, nie wspominając już o tym, dlaczego chcę zwołać Radę. To jest najważniejsze...
-Nie mogę, Daemarze. Pojedziesz sam, już postanowiłem. Wyjedź o świcie, ja się postaram, byś mógł spokojnie opuścić miasto...
Rozmowa była zakończona. Daemar nerwowym krokiem przemierzał korytarze twierdzy. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Gdyby jego wzrok miał moc niszczenia, z potężnych murów nie pozostałby kamień na kamieniu. Czuł się bezsilny. Na drogę do Kaliasu zmarnował przynajmniej cztery dni, podczas gdy mógł już być po drugiej stronie Tul Duaru. Sytuacja, którą tu zastał, całkowicie wytrąciła go z równowagi. Przez myśl przemknęło mu niepokojące pytanie, czy w ogóle uda mu się zebrać Radę.
Szybko odpędził od siebie te wątpliwości, gdyż wiedział, że jemu najbardziej potrzebna była teraz wiara i nadzieja. Wiara we własne możliwości i w odnalezienie Kamienia. Przeszedł pod galerią do ostatniego biegu schodów wychodzącego pomiędzy kolumny sali tronowej, od którego rozpoczynał wspinaczkę na szczyt wieży, i ruszył do wyjścia.
* * *
----------------ZOBACZ WSZYSTKIE FRAGMENTY---------------- |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Thornvall
Mędrzec Imperium
Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 624 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Północne Krainy
|
Wysłany:
Czw 14:22, 03 Sie 2006 |
|
Wiesz Orgrimie, ta korona, która się tu przewinęła trochę przypomina mi niejaki pierścionek , ale to przecież tylko motyw w całej opowieści, a dla mnie to już chyba większość tego typu magicznych przedmiotów będzie się tak kojarzyła...
Chyba, że ktoś nakręci lepszy film
Trochę nie zrozumiałem części wydarzeń na wierzy w trakcie wichury - czy ona taka wąska była, że jak tylko Daemar złapał Wolmura za ramię, ten już w tej chwili znalazł się pociągnięty przez wiatr nad barierką... No ale może nie dość byłem skoncentrowany na tekście... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Wulfgar
Klanowy Mędrzec
Dołączył: 10 Lut 2006
Posty: 453 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Midirhielm
|
Wysłany:
Nie 14:27, 13 Sie 2006 |
|
spoko (jak zawsze ) miło że teraz tu wżucassz fragmenty .Ale widze że cholernie mało osób tu wchodzi . Na forum imperialnym było więcej .Ba óżo więcej .A co do fragmentu to podobały mi się nawet dialogi .
I dobry opis walki . Porpracuj dopracuj .itp,itd,etc .A wszystko genialnie się lepiło mimo iż jest dobry fragment .To musisz dopracowac żeby był lebdzy .Pozdro |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Orgrim
Mędrzec Imperium
Dołączył: 16 Lut 2006
Posty: 623 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: z Azaram
|
Wysłany:
Nie 17:48, 13 Sie 2006 |
|
dzieki dzieki Wulf |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
|
|
|