FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 4. WIEŻA SOT, CZYLI O MROCZNEJ PRZESZŁOŚCI... Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Orgrim
Mędrzec Imperium



Dołączył: 16 Lut 2006
Posty: 623
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: z Azaram

PostWysłany: Śro 10:29, 02 Sie 2006 Powrót do góry

* * *

Linia wielkich Sirnarinów wyznaczająca niegdyś granicę ziem należących do Dorgadczyków była wyszczerbiona i niemal zapomniana. Z majestatycznych strażnic z białego kamienia, które przez wieki stanowiły zaporę dla nagorskich hord z południa, przetrwało tylko kilka, głównie na zachodnim brzegu Qereny. Dawne pomniki chwały i potęgi śmiertelnych królestw leżały w gruzach, skryte wśród wysokich traw i krzewów. Gdzieniegdzie dało się jeszcze dostrzec nieco wyższe fragmenty murów, niekompletnych kolumnad, czy pozostałości schodów porośniętych dziką winoroślą.
Wieczór zbliżał się dużymi krokami. Podczas całego dnia podróży od wyjazdu z Kaliasu Daemar minął pięć i zbliżał się do szóstego już wzniesienia, będącego niegdyś fundamentem wielkiej strażnicy – Wieży Sot.
Ruiny na wzgórzu Sot były wyjątkowo ponurym miejscem, o którym pamięć wciąż żyła w świadomości Dorgadczyków. Było to miejsce przesycone złowrogą, nienawistną mocą samego Czarnoksiężnika, która została użyta do zrównania budowli z ziemią i złamania oporu jej załogi. Daemar czuł ją wyraźnie – pamiętał ją jeszcze z czasów, gdy wraz z Dorgonem i królem Halverem stanęli twarzą w twarz z Czarnoksiężnikiem podczas oblężenia młodego wówczas Kaliasu.
Siła zaklęć, które uderzyły w te mury, była wciąż obecna pomimo upływu setek lat. Z samej wieży nie pozostało zbyt wiele – łukowata brama we fragmencie ściany prowadziła do pomieszczenia, które kiedyś stanowiło najniższy poziom budowli. Teraz jednak nie pozostał nawet ślad kamiennego stropu i wyższych poziomów, a jedynie pierścień niewysokich fragmentów muru, ledwie wystających ponad zwały gruzu oraz porastające je trawy i krzewy.

Zimny i mglisty wieczór zmusił Daemara do rozbicia obozu. Chcąc, nie chcąc zatrzymał się przy ruinach, gdyż stanowiły one jedyne schronienie przed przenikliwie zimnym wiatrem w okolicy, co jednak wzbudziło wyraźny niepokój u Askora. Nie miał zamiaru wchodzić w obręb dawnych ścian, był wystraszony i niespokojny.
O dziwo bujna roślinność pokrywająca wzgórze i pozostałości budowli, kończyła się nagle po przekroczeniu bramy, pozostawiając wewnątrz nagą, jałową ziemię. Zaintrygowało to maga, gdyż nie widział tam nic, co mogłoby stanowić dla niej przeszkodę, a jednak z jakiegoś powodu wśród zwalonych ścian nie sposób było znaleźć choćby jednego źdźbła trawy. To jednak nie wszystko – po chwili uświadomił sobie również, że panowała tam martwa cisza, powietrze ani nie drgało, a ziemia była wysuszona na proch.
To było coś niezwykłego i niepokojącego. Wielokrotnie słyszał legendy o tym nawiedzonym miejscu, o przekleństwie wieży Sot, jednak nigdy nie miał okazji zobaczyć tego na własne oczy. Fragment wzgórza, na którym stała wieża, był odgrodzony od otaczającego go świata czymś w rodzaju magicznej bariery, której przekroczenie oznaczało wejście do innej rzeczywistości, w jakiej została zamknięta strażnica. Było w tym coś fascynującego i przerażającego zarazem.
Daemarowi wydawało się, że im dłużej przebywał wśród przeklętych ścian, coraz wyraźniej w jego uszach rozbrzmiewał jakiś szept. Z początku myślał, że to zwykły szmer powietrza, ale tak nie było. Szepty przesycone gniewem i nienawiścią rozbrzmiewały pustym echem wśród ruin, nakładały się, wzmacniały i przenikały wzajemnie. Nie mógł zrozumieć słów, ani odgadnąć języka, jednak wiedział, czym były... Klątwy Czarnoksiężnika sprzed wieków wciąż drążyły te mury – nieustannie przeklinały miejsce spoczynku obrońców strażnicy, nie dając zapomnieć o triumfie straszliwego władcy Ilimorien.
Dreszcz przebiegł po plecach maga. Nie był pewien jak to możliwe, iż pomimo upływu tak wielu lat i śmierci Korfadhora zaklęcia wciąż miały taką moc. Szepty coraz silniej rozbrzmiewały w jego głowie zakłócając myśli. Nie wiedzieć czemu zamknął oczy, a w umyśle pojawił mu się obraz owej strażnicy sprzed wielu lat.
Niczym na jawie zobaczył całą majestatyczną wieżę lśniącą blaskiem zielonych płomieni oplatających jej mury pośród bezgwiezdnej nocy. Wrota były roztrzaskane, a w bramie stała potężna czarna postać w upiornej koronie. Za przyłbicą nie było twarzy, a jedynie blade światła dwóch zielonych iskier w miejsce oczu. Wokół gorzała bitwa, lub raczej rzeź obrońców fortu. Horda rozszalałych Nagorów przewyższała ich swoją liczebnością przeszło dziesięciokrotnie.
Wszystko wokół trawił ogień. Krzyki ginących zlewały się z hukiem płomieni i trzaskiem pękających murów.
Wówczas obok czarnego wojownika pojawiła się druga postać w rozwianej szacie, sprawiającej wrażenie utkanej z samego cienia, z kapturem opadającym na twarz. Pomimo wychudzonej sylwetki i białej jak kreda twarzy, biła od niej ogromna moc. Gestem dłoni nakazała odejść wojownikowi, po czym ruszyła w głąb budowli. Zarówno rycerze, jak i Nagorowie schodzili jej z drogi ze strachem wymalowanym na twarzach. Gdy znalazła się w pobliżu miejsca, w którym stał Daemar, zatrzymała się i u niosła ręce w górę. Cichy szept dobył się z jej ust i rozszedł po wszystkich zakamarkach komnaty. Niósł ze sobą echa słów, które na zawsze przeklęły to miejsce. Nimb bladego światła zawirował wokół dłoni Czarnoksiężnika, które w chwilę później spoczęły na zimnej kamiennej ścianie. Blask znikł i nastąpiła sekunda całkowitej ciszy, by po kolejnym uderzeniu serca rozedrzeć powietrze potężną eksplozją magicznej mocy. Ściany fortu zatrzęsły się i pokryły drobną pajęczyną pęknięć. Masywne sklepienie zaczęło się kruszyć niczym zlepione z ziaren piasku, by następnie runąć z wielką siłą w dół. Daemar zdążył jeszcze tylko dostrzec, jak postać Czarnoksiężnika rozpływa się wśród cieni i znika...

Otworzył oczy. Stał pośród ruin, twarzą zwrócony do ściany, której dotknął Korfadhor. Mniej więcej na wysokości jego twarzy znajdowały się dwa wgłębienia w kamiennych blokach, o kształcie dużych, wychudłych dłoni. Od nich rozchodziła się we wszystkich kierunkach siatka starych, pogłębionych przez czas pęknięć.

Na wschodzie już świtało. Daemar poczuł olbrzymie zmęczenie. Zesztywniałe i bolące stawy uświadomiły mu, iż wizja pochłonęła go na całą noc, nie pozwalając zażyć snu ani odpocząć.
Nie było przesady w opowieściach ludzi i Solwirów o klątwie tego miejsca. Ruiny wieży Sot przesiąknięte były czarami Korfadhora tak mocno, że nawet Daemara napawały lękiem.
Dobiegające zza murów ciche rżenie Askora przypomniało mu o konieczności ruszania w dalszą drogę. Wsparty na kosturze opuścił ruiny wolnym, ociężałym krokiem i przywołał zwierzę pasące się u podnóża wzniesienia.

* * *

----------------ZOBACZ WSZYSTKIE FRAGMENTY----------------


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
 
 
Regulamin