FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 8. SŁOWA, SŁOWA, SŁOWA... CZYLI ROZMOWY NA ORGRIMOWYM DWORZE Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Orgrim
Mędrzec Imperium



Dołączył: 16 Lut 2006
Posty: 623
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: z Azaram

PostWysłany: Śro 10:35, 02 Sie 2006 Powrót do góry

* * *

Grono Starszych siedziało w ciszy i bezruchu, jakby próbowało dołączyć do kamiennych posągów otaczających salę. Zasłuchani w słowa szarobrodego Horna od czasu do czasu spoglądali z wyższością na klęczącego przed nimi Thurgona. Orgrim w zamyśleniu słuchał przemowy Starszego. Obok jeden z krasnoludów palił długą i smukłą fajkę. Przy tronie i siedziskach Starszych stali uzbrojeni strażnicy.
-Powiedz nam zatem, synu Thurina, jakże to miałoby być? – kontynuował Horn, bawiąc się złotą obręczą opinającą warkocz na jego brodzie. – Jakże mogłeś myśleć o swym powrocie do Azaram? Ci, którzy łamią prawo, nie mają powrotu, choć czasem bywają zbyt bezczelni, by to zrozumieć... Ty tak uczyniłeś. Czy myślałeś, że ominie cię kara? Gdybyś chociaż był prawdziwym synem klanu...
Oparty na jednym kolanie Thurgon godnie znosił oskarżenia, pomimo iż wygłaszane były przez Horna z rodu Baldora, do którego nigdy nie żywił sympatii. Horn, jak wcześniej jego ojciec, Khor, nie mógł się pogodzić z przyjęciem do Zhurkazan Thurina, ocalałego ze zniszczenia Khargazoru, toteż nigdy nie uznał jego syna za prawdziwego członka klanu. Nawet późniejsza decyzja króla Dorina włączająca Thurina do Starszyzny, jedynie pogłębiła istniejącą niechęć. Thurgon wiedział, że dla Horna największą radością byłoby usunięcie go z klanu – nieważne, czy poprzez wygnanie, czy śmierć. Odkąd umarł Thurin, Horn uzyskał bardziej znaczącą pozycję wśród Starszych i podwoił starania o pozbycie się niechcianego klanbrata. Stał teraz przy orgrimowym tronie i z triumfalną miną wytykał kolejne przewiny, jakie miały stać się udziałem Thurgona. Cały czas przy tym bawił się złotym kółkiem utrzymującym warkocz na brodzie.
-...Pamiętaj także, iż nie pierwszy raz stajesz przed nami. Swoim milczeniem jednak win nie zmyjesz. Może chciałbyś cokolwiek rzec na swoją obronę?... – Horn pogardliwie zawiesił głos nie oczekując odpowiedzi.
-Mówią, że tylko głupiec bez walki przyjmuje ciosy... – zaczął spokojnie Thurgon swym tubalnym głosem. – Mówią także, że tylko winny usprawiedliwia swe czyny. Ja nie szukam usprawiedliwienia swoich, ale i nie dostrzegam w nich tyle winy, co ty, Hornie, synu Khora. Gdzie zawiniłem w tym, że przed rokiem wysłaliście mnie i moich towarzyszy jako eskortę dla karawany na wschód? Gdzie wina w kopalnianej pracy i gdzie w tym, że z urobkiem chcieliśmy powrócić do Azaramu?...
-Waszym rozkazem było, jeśli mnie pamięć nie zwodzi, doprowadzić karawanę do Krolanu. – zaskrzeczał stary pokurczony Khorim. – Dlaczego więc ruszyliście dalej, psia jego mać?...
-Zasłyszeliśmy wśród ludzi wieści o odkryciu nowych pokładów złota i żelaza na Sorilenie. Nasze kopalnie szybko pustoszeją. Uradziliśmy zatem, że należy to niezwłocznie sprawdzić, więc posłaliśmy wiadomość królowi i ruszyliśmy do Ferenu... Cała prawda.
-Łżesz, synu Thurina! – oburzył się Horn. – Żadna wiadomość nigdy tu nie dotarła.
-Nie próbuj nazywać mnie kłamcą, synu Khora, gdy nie masz nic na potwierdzenie twych słów! – zagrzmiał Thurgon. – Bo klnę się na własną brodę, że cię twojej pozbawię!
-Jeżeli natychmiast nie zamilkniesz Thurgonie, pierwszy stąd wyjdziesz zhańbiony! – mruknął posępnie Orgrim. – Hornie, ty także lepiej waż słowa. W istocie, ja żadnych wieści nie otrzymałem, skłonny jestem jednak wierzyć, że zostały posłane, ale i to głównie przez wzgląd na swój dług wobec Thurina...
Thurgon zacisnął zęby i lodowatym spojrzeniem przeszył na wylot Horna, który był wyraźnie zdegustowany pobłażliwością króla.
-Taki jesteś hardy, że nie obawiasz się podnieść głosu na Starszego i to w obecności króla?...- mruknął Horn zaczepnie.- Gdzie jest zatem ów urobek, który rzekomo chcieliście tu sprowadzić? Gdzież to złoto, które odnaleźliście? – to pytanie bez wątpienia nurtowało wszystkich członków rady, bowiem zaciekawienie wtargnęło na ich twarze.
-Tam gdzie karawana i moi towarzysze...- odburknął przez zęby Thurgon, starając się ukryć drwinę w głosie.
-Jeszcze nie powrócił patrol mający zebrać poległych i towary... – dopowiedział cicho gruby Ghord, po czym mocno pociągnął nosem.
-W takim razie musimy z tym poczekać...- stwierdził Horn nieustannie bawiąc się złotym kółkiem. – Pozostaje sprawa waszego nieposłuszeństwa oraz tego, co się stało z resztą oddziału. Wyruszyło was osiemnastu, wróciłeś sam... Jakże to, Thurgonie?
-Już mówiłem, Hornie, że polegli. Jak żeś ogłuchł, to twoja rzecz... Nie będę się po stokroć powtarzał. - nie wytrzymał Thurgon.
Szarobrody krasnolud spurpurowiał na twarzy i wyszczerzył zęby. Siedzący obok Dunir zakrztusił się dymem palonej fajki, a Ghord parsknął osmarkując sobie wąsy.
-Jak śmiesz ze mnie drwić, pędraku?! - wrzasnął Horn i aż powstał z siedziska.
-Tak samo, jak ty mnie oskarżać, starcze!
-Ty wszawy przybłędo! Synu tchórza! – popluł się Horn i zaczął wymachiwać rękami. - Krnąbrny pomiocie zbiega spod Khargazoru! Winniście obaj sczeznąć wśród jego ruin! Nie ma tu miejsca dla ciebie i nigdy nie było...! – sypnął najszpetniejszymi krasnoludzkimi obelgami i przekleństwami, niepomny na resztę zgromadzonych. Thurgon nie pozostał mu dłużny, a dwaj strażnicy ledwie powstrzymywali go przed rzuceniem się na Starszego i zatłuczeniem na śmierć. Zrobiło się niemałe zamieszanie. Pozostali członkowie Starszyzny bezskutecznie próbowali uspokoić wrzeszczącego Horna, ku coraz większej złości Orgrima. Padały kolejne obelgi.
Do szamotaniny z Thurgonem dołączyło kolejnych dwóch strażników, ale on zdawał się tego nie zauważać. Przewyższał ich wzrostem i siłą, którą wściekłość dodatkowo potęgowała. Kiedy w końcu jeden ze strażników padł na ziemię rażony potężną pięścią Thurgona, zlękniony Horn odskoczył nieco w tył i wpadł na stojącego za nim Orgrima.
-Milczeć! – ryknął rozwścieczony król, a jego głos dudniącym echem wypełnił komnatę. Thurgon upadł na kolana ogłuszony ciosem żelaznego trzonka włóczni, wymierzonym przez jednego ze strażników. – To, co właśnie ujrzałem, jest hańbą dla całego mego ludu. Zbezcześciliście świętość tej komnaty. Nie jesteście godni oglądania jej! Wzgardziliście mną i pamięcią mych ojców! Pókim żyw, nie będę tolerował takiej sromoty... – powiódł gniewnym spojrzeniem po zgromadzonych i zawiesił je na osobie Horna.
-Co teraz rzeknę, nie ma odwołania... – zapadła chwila ciszy, w której wszystkie oczy spoczęły na posępnej twarzy Orgrima. – Ty, synu Thurina, wiedz, że swoją zuchwałość winieneś głową opłacić... Tak też by się stało, gdybym twemu ojcu za życie nie dziękował, o czym nie wszyscy zdają się pamiętać. Khazdowego losu także ci oszczędzę, pod jednym wszak warunkiem... Zrzekniesz się wszelkich więzów z klanem Zhurkazan i opuścisz Azaram, by więcej tu nie powrócić. Ja tym samym spłacam swój dług wobec twego rodu, bowiem nikt w twoje miejsce życia by teraz nie zachował. Wiedz zatem, że jeśli złamiesz ów warunek, drugi raz litości nie zaznasz... Ty zaś, Hornie, synu Khora – przeniósł wzrok na stojącego obok Starszego – jesteś głupcem i równieś głupi, co butny. Nie ma już dla ciebie miejsca pośród Starszych. Niegodny jesteś dłużej zasiadać wśród Przodków, ani wyrokować o losach tego królestwa i jego ludu. Dziś jeszcze złożysz swój Pas i Pierścień Rady...
Horn był blady jak śmierć, a jego broda zdawała się jeszcze bardziej posiwieć. Stał z wytrzeszczonymi oczami i rozchylonymi ustami, ale nie był w stanie nic powiedzieć. W Sali Przodków panowała grobowa cisza.
-Rzekłem! – zakończył Orgrim.

* * *

W rzeczy samej kolacja była obfita, w dodatku spędzona w towarzystwie najzacniejszych rodów i członków klanu, chociaż Daemarowi wydało się, że Starszyzna nie zjawiła się w pełnym składzie. Zgodnie ze zwyczajem nie mogło zabraknąć olbrzymich ilości piwa oraz przedniej jakości jadła. Były to przyjemności, których krasnoludy potrzebowały i pożądały równie bardzo, jak złotych ozdób, czy krwawej walki.
Korzystając z gościnności Orgrima, mag najadł się do syta. Wiedział, że nie prędko będzie miał znów okazję to uczynić, a fenthelowy chleb szybko się przejadał, toteż nie odmówił sobie pieczonej dziczyzny i chleba ze smalcem. Szybko jednak udał się na spoczynek, bowiem minione dni znacznie go osłabiły, a odwykłe od nadmiernego wysiłku ciało domagało się snu i odpoczynku.
O świcie postanowił spotkać się z Orgrimem, aby pomówić w cztery oczy, bez udziału Starszych. Ciekaw był, czy uda mu się dowiedzieć czegokolwiek na temat zaginionego Kaldarinu. Każda informacja na ten temat była teraz dla niego cenniejsza niż złoto. Wolnym krokiem przemierzali monumentalne korytarze, pełne kolumn, zdobień i rzeźb, oświetlone jedynie słabym światłem lamp oliwnych, spoczywających w dłoniach kamiennych posągów.
-Oczywiście, że słyszałem o tym, co nazywasz Kaldarinem, magu. – odparł Orgrim wysłuchawszy słów Daemara. – To legendarny Ognisty Klejnot. Wielki koliand przepełniony czarodziejską mocą o niespotykanej sile, w którym zamknięte jest światło pochodzące z samego Serca Świata... Najkunsztowniejsze dzieło Khazadara i Anzarma! Klejnot, który jest pragnieniem każdego krasnoluda... – w jego zdrowym oku zapłonęła iskierka pożądania. - Jego niezwykła uroda jest nam dobrze znana, lecz niestety nikt z żyjących nie może się pochwalić, że widział go na własne oczy. Niegdyś każdy z siedmiu władców podgórskich królestw dałby się za niego żywcem poćwiartować!... Na nieszczęście przepadł bez wieści długie wieki temu. – zasępił się stary krasnolud, a jego twarz posmutniała. – Nie sądzę, aby komukolwiek dane było go jeszcze oglądać. Ostatnie słuchy o nim były bardziej plotką i kupiecką paplaniną, niźli wartościową informacją. Że to niby wpadł w ręce Valcarhów, że Uruntsor go sobie zawłaszczył... Czcza gadanina, z której nic nie wynika. Mniej nawet warta, niż życie Erima...
-Zauważ Orgrimie, że na ogół w każdej plotce tkwi ziarno prawdy. Każda ma gdzieś swój początek... – zamyślił się Daemar.
-Człecze proroctwo jest godne wiary dopiero, gdy spełnione. Tak rzecze nasza stara mądrość. Nie zawierzam bajaniom ludzi, magu. Zbyt mało mają w głowach i żyją zbyt krótko, by to zmienić. – podsumował krasnolud. – Niezmiernie mnie jednak ciekawi, skąd twe zainteresowanie kamieniem. Nawet mój lud zdaje się o nim nie pamiętać od kilku stuleci...
Daemar nie bardzo chciał odpowiadać. Przez chwilę rozważał swoje obiekcje, po czym rzekł.
-Źle dzieje się w Eltarze, Orgrimie. Złe czasy nastały. Potrzebuję jego mocy, by odmienić bieg rzeczy. Muszę go odszukać...
-Wobec tego lepiej chyba, by to w moich słowach było więcej racji... - uśmiechnął się lekko Orgrim. – Gdyby rzeczywiście znalazł się w Uriorze... – nie dokończył. Ponuro przy tym zmarszczył czoło.
-Nie ma znaczenia, gdzie jest. To jest najważniejsze. Muszę go odszukać, choćbym miał opuścić Wewnętrzne Kręgi! Choćbym musiał zejść do Fundamentów Świata!...
-Tam mogę iść z tobą!... – zażartował krasnolud. – Mocne słowa, magu. A jeśli to rzeczywiście tak ważna rzecz, tym bardziej dziwi mnie fakt, iż sam na poszukiwania ruszyłeś. Wszak czy to mądre, by z taką sprawą przemierzać te dzikie ziemie w pojedynkę? Bez zbrojnej kompanii? Jeśli tylko zechcesz, mogę w pół dnia wystawić ci dwie dziesiątki wojowników gotowych do wymarszu... Prawdziwym zaszczytem byłby udział synów Azaramu w odnalezieniu Ognistego Klejnotu. – w spojrzeniu krasnoluda Daemar ponownie dostrzegł niepokojący żar podniecenia.
-Jestem ci niezmiernie wdzięczny za twą troskę Orgrimie, jednak to nie będzie konieczne. Wolę podróżować sam. Poza tym samych poszukiwań jeszcze nie rozpocząłem. Spieszno mi do Kolen Sirnu, by omówić kwestię z Ortanosem, to wszystko.
-Jak tam sobie chcesz, magu. – spochmurniał krasnolud. – Choć nie godzi się gardzić ofiarowaną pomocą... Jeśli jednak takie twe postanowienie, możesz wyruszać w każdej chwili. Twój koń został podkuty i jest gotów do drogi.
Orgrim wydawał się być nieco zawiedziony, ale Daemara cieszyło, że więcej nie poruszali tematu kamienia. Mag dobrze znał krasnoludzką słabość do klejnotów i wszelkich kosztowności, zwaną wśród ludzi gorączką złota, i chociaż bardzo sobie cenił tę rasę, to wolał szukać Kaldarinu bez ich pomocy. Tak było bez wątpienia bezpieczniej. Mimo to był zadowolony, gdyż udało mu się omówić z królem wszystko, co omówić zamierzał. Wkrótce podziękował Orgrimowi za gościnę i zebrał się do dalszej drogi.


* * *

----------------ZOBACZ WSZYSTKIE FRAGMENTY----------------


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wulfgar
Klanowy Mędrzec



Dołączył: 10 Lut 2006
Posty: 453
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Midirhielm

PostWysłany: Nie 18:09, 13 Sie 2006 Powrót do góry

pff...Jedzie mi tu Tolkienem ! Daj czegoś od siebie .nie dosłowinie no wiesz nie chce widziec białego fragmentu ale stylu dodaj swojego Very Happy pozdreo


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
 
 
Regulamin